Metody

Gdy okazało się, że Basia przyjdzie na świat, zaczęliśmy się zastanawiać, jak przebuduje naszą rodzinę, jak wpłynie na nasze relacje, a zwłaszcza – na Zu. Z jednej strony pocieszaliśmy się, że damy radę, w końcu posiadanie dwójki dzieci jest dość powszechnym zjawiskiem i ludzie jakoś dają radę. Z drugiej strony, kategoria „dawania radę” zawiera w sobie najszerszą z możliwych paletę szarości – można dać radę w bardzo różny sposób; od takiego, którego owocem są szczęśliwe, stabilne emocjonalnie dzieci, do stanu, w którym co prawda żyją i funkcjonują, jednak wychodzą z młodości koszmarnie pokiereszowane i pokaleczone przez błędy rodziców. I jak tu wbić się w sfery o większym nasyceniu bieli..?

Póki co, staramy się w miarę możliwości w relację Zu i Basi nie ingerować. Próbujemy dać Zu przestrzeń do własnej interpretacji tej niełatwej sytuacji, obserwujemy, jak sama próbuje sobie radzić i tłumaczyć tę nową rzeczywistość, w której w naszym domu są już dwie istoty małoletnie. Nasza aktywność, oprócz nieustannego tłumaczenia jej, jak działa niemowlak, ogranicza się w zasadzie do dbania o bezpieczeństwo Basi.

Obserwujemy. Patrzymy, jak Zu radzi sobie z koniecznością dzielenia się z Basią, co robi, by oswoić się z poszerzonym składem. I tak już kilka tygodni po narodzinach mikrusa zauważyliśmy, że Zu sprywatyzowała poduszkę do karmienia, fachowo założyła ją na biodra, chwyciła swoją lalkę, uniosła bluzkę i zaczęła ją karmić zachowując identyczną pozę, jak G.

zu karmi

W pierwszej chwili pomyślałem, że to zabawne. I tyle. Dziecko naśladuje dorosłego, koniec refleksji. Dopiero później zacząłem się zastanawiać, po co tak właściwie to robi. Zdaje się, że proste naśladownictwo to tylko powierzchnia, jego istotą jest próba oswojenia emocji związanych z nowymi, trudnymi sytuacjami. Karmienie Basi jest dla niej trudne – wszak jak dotąd tylko ona miała taki dostęp do mamy. Pojawia się więc wachlarz trudnych emocji, z którymi trzeba sobie jakoś poradzić. Szczęśliwie Zu nie wybiera w takich sytuacjach agresji, czyli najprostszego rozwiązania. Wiadomo, najłatwiej przywalić, efekt jest natychmiastowy, emocje rozładowane, a wrzeszczący niemowlak to efekt uboczny, z którym poradzić sobie muszą rodzice. Taka sytuacja zdarza się bardzo rzadko, prawie w ogóle. Zdaje się, że Zu intuicyjnie wybiera taktykę zachowań równoległych, nie decyduje się na walkę, a na płynięcie z nurtem tej sytuacji, odwzorowanie jej. Dzięki temu nie jest w niej sama, towarzyszy, podąża za nią. To mądra strategia, bez dwóch zdań. Sam chciałbym tak umieć.

Zu, zamiast walczyć, chce uczestniczyć. Dzieje się tak w wielu sytuacjach związanych z Basią – wybiera jej ubrania, chce się z nią kąpać. Od kiedy jest to możliwe, sadzamy je razem w wannie, Zu udziela mi lub G. precyzyjnych instrukcji, jak należy dbać o higienę niemowlaka i sprawdza, czy Basia została właściwie umyta. Od dłuższego czasu toczy z nami walki o to, by mogła samodzielnie ją karmić i nosić na rękach. Gdy tłumaczymy jej, że to za wcześnie, że to niebezpieczne, kompletnie tego nie akceptuje, stosuje strategię zdartej płyty i dzień później wraca do tematu. Chce uczestniczyć we wszystkim, co ma z Basią związek. Czasem to uciążliwe, ale korzyść płynąca z takiej postawy jest ogromna – już na tym etapie widzimy, jak silna jest więź między nimi. Basia na widok Zu reaguje dziką radością, śmieje się całą sobą, odrzuca zabawki po to, aby wejść w interakcję z siostrą. Z kolei Zu troszczy się o nią, robi to zupełnie spontanicznie, często sama sprawdza, co robi Basia, czy nic jej nie jest. Myśli o niej. To, jak mocna jest już ta więź, dotarło do mnie ostatnio, gdy położyła nas dość koszmarna grypa żołądkowa. W związku z tym wysłaliśmy Zu na niespełna trzydniową emigrację do dziadków. Gdy nieco się ogarnęliśmy, zapakowałem Basię do samochodu i pojechaliśmy razem po Zu. Gdy wszedłem do mieszkania, postawiłem nosidło z Basią na podłodze i pobiegłem się przywitać. Zu wystartowała w naszym kierunku, przyklęknąłem czekając, aż wpadnie w moje otwarte ramiona, tymczasem ona bez słowa minęła mnie i poleciała uściskać Basię, najpierw ją, bo to za nią stęskniła się najbardziej. Pierwsze zdziwienie przerodziło się u mnie w autentyczne wzruszenie, było to dla mnie dość niesamowite, że zareagowała tak jednoznacznie i spontanicznie.

Basia rośnie, zyskuje nowe umiejętności, które w nieuchronny sposób skomplikują siostrzaną relację. Porusza się, pełza, raczkuje i nieustannie zmienia miejsce chwilowego pobytu, zyskała mobilność, która ułatwia jej dostęp do rozmaitych przedmiotów, w tym zabawek Zu. Pojawiają się spięcia, pojawia się walka o terytorium. Zobaczymy, jak sobie będą radziły w nowych, trudnych sytuacjach, które będą narastać lawinowo. Obserwujemy dalej.

zu i basia czb

 

Drugie takie spokojne

Od kiedy Basia jest z nami, siłą rzeczy porównujemy ją z Zu, zastanawiamy się, jakie są teraz, jakie będą, przyglądamy się ich temperamentowi i zwyczajom. Przypominamy sobie często, jak Zu zachowywała się i reagowała w podobnych sytuacjach, z którymi mierzy się teraz Basia. Ogólnie rzecz biorąc – jest spokojniejsza. Ale właśnie: ona? A może my?

Często się słyszy, że drugie dziecko jest znacznie spokojniejsze, współpracujące, jakieś takie bardziej user-friendly. Wcześniej nie zastanawiałem się nad tym specjalnie, ale od kiedy rezydujemy w naszym lokum we czwórkę (nie licząc Kozaka), raz po raz konfrontuję się z tą obserwacją. Zastanawiam się, co właściwie o tym decyduje. Pierwsza refleksja – takie ma usposobienie. Tyle. To jednak kolejny przykład sytuacji, w której dość bezrefleksyjnie kupuję pierwsze, najprostsze wytłumaczenie. Gdy sięgnąć głębiej, robi się ciekawiej.

Myśląc o tych różnicach zaczęliśmy z G. analizować, jak się zmieniamy jako rodzice. Co się działo z nami, gdy mierzyliśmy się z pierwszym dzieckiem, co się dzieje teraz. Wniosek jest dla nas prosty – abstrahując od różnic w temperamencie Zu i Basi, bardzo duże zmiany zaszły w nas samych. Gdy po raz pierwszy przebieraliśmy Zu, trzęśliśmy się ze stresu. Pierwsze przebieranie Basi łączyłem z pełną spokoju konwersacją z G. i wymianą wzajemnych obserwacji. Pierwsza próba noszenia Zu na rękach obfitowała w wiele wyzwań – trzeba było zapanować nad drżeniem rąk, uważać na jej głowę, wytłumaczyć sobie, że damy radę i nie zrobimy jej krzywdy. Parę godzin po narodzinach Basi po prostu wziąłem ja na ręce, wiedziałem jak, miałem więcej przestrzeni, aby skoncentrować się na niej, a nie na swoich obawach. Tak w zasadzie było – i jest – z każdą czynnością obsługową, na każdej płaszczyźnie kontaktu. Nie oznacza to, że kontakt z Basią jest bardziej zwyczajny, pozbawiony tych wszystkich wielkich emocji, podkręconych obawą i stresem. Ten kontakt jest inny, spokojniejszy, bardziej opanowany, pewniejszy. Z Zu, zwłaszcza na początku, było wariacko. Z Basią jest ciszej. Wydaje się więc, że nasz spokój promieniuje na nasze dziecko. Jak wiadomo, wspominałem o tym zresztą we wcześniejszych tekstach, dziecko ma wbudowany mechanizm bezbłędnej detekcji napięcia – natychmiast je rozpoznaje i samo się usztywnia. Basia usztywnia się rzadko.

Swoja drogą, to zabawne, jak wiele sprzeczności łączy posiadanie dwójki dzieci. Z jednej strony, bazując na zdobytym już doświadczeniu, można przekazać dziecku więcej spokoju i opanowania. Z drugiej – pojawienie się drugiego dziecka wprowadza dodatkowy element chaosu do rodzinnego życia, czas przyspiesza, tempo życia również. Częściej robi się nerwowo, jest więcej zmęczenia, które potrafi działać jak zapalnik i rozniecać wojny domowe. Jak to wszystko ogarnąć..?

19 ALBATROS005

Ilustracja  z książki ‚Tata w Budowie’ Maria Apoleika / Psie Sucharki

Od nowa

Tata w budowie wystartował, gdy Zu miała rok. Budowa wciąż trwa i trwać będzie. Zu jest przyjazna i sprawia, że te wspólne miesiące widzimy jako niezmiernie ciekawy, budujący naszą rodzinę czas. Oczywiście – bywa trudno, zresztą nie raz o tym pisałem. Ale tak najwyraźniej jest z wszystkim, co ma istotną wartość – trzeba swoje zapłacić.

Na tyle nam się spodobało, że zdecydowaliśmy się dalej inwestować w tą budowę.

Niebawem urodzi się Basia.

Nie planujemy nic ponad to, co konieczne. Doświadczenie dwuletniej koegzystencji z Zu nauczyło nas, że 95 procent rozmaitych planów można swobodnie umieścić w koszu. Życie i tak zweryfikuje wszystko po swojemu. I dobrze – uczymy się dalej. We czwórkę będzie raźniej, ale i trudniej, nie mam wątpliwości. Nie wiem, czy będzie sen czy też nie. Pewnie gdy jedna zaśnie, druga ją obudzi. Pewnie gdy jedna będzie chciała wyjść, druga właśnie się czymś wysmaruje i trzeba będzie ją kąpać. Pewnie Basia będzie miała zupełnie inny temperament i zwyczaje, niż Zu. Pewnie wszystkie patenty, które wymyśliliśmy obsługując Zu, nie będą działać w przypadku Basi. Pewnie Zu będzie miała problem z akceptacją nowej sytuacji, gdzie nie ma już monopolu na rodziców. Pewnie pies będzie miał myśli samobójcze, gdy zobaczy drugie dziecko w domu. Pewnie będzie ciekawie. Na pewno będzie. Wiem jedno – inspiracji nie zabraknie. Mam nadzieję, że czasu też nie, dzięki czemu Tata w budowie będzie żył dalej. Inwestujemy, inwestujemy.

zu kosz