Gadżety Zu: chodzik, jeździk czy jak to się nazywa

Wiem, tytuł brzmi, jak zapowiedź opisu plusów i minusów chodzika, przeglądu rynku, cen itp, czyli świetnego patentu na uśpienie czytelnika. Spokojnie! Tak, jak wspomniałem na początku, nie chcę Was zanudzać tzw. obiektywnymi opiniami. Chcę pisać o rzeczach, których używamy i mają sens lub są go pozbawione. I tyle.

Zu dostała na chrzciny chodzik (albo jeździk, nie opanowałem terminologii), czyli urządzenie mobilne mające zachęcić ją do poruszania się o własnych siłach. Teoretycznie działa to tak: dziecko podchodzi, orientuje się że to coś jeździ, zalewa je zapał i pragnienie spionizowania się, staje, idzie i nie przestaje chodzić. Zu ma swoje koncepcje na takie sytuacje. Rzeczywiście – podeszła, wstała, przeszła parę kroków. Przyziemiła. I siedzi. Czasem się przemieszcza, ale pchając go na kolanach – też fajnie. Co z tego, że to chyba najbardziej niewygodna pozycja do poruszania się – spróbujcie na kolanach, z ramionami w górze pchać coś, co ma poręcz daleko powyżej waszej głowy. Można sobie wyobrazić wypełniony zakupami wózek XXL w markecie budowlanym, który przemieszczamy po alejkach na kolanach. Dziecko, jak widać, lubi wyzwania.

Zu, im jest starsza, tym częściej przechodzi w pion. Zasuwa wtedy po pokoju od lewej do prawej i zawsze wpada w rozpacz, gdy jej podróż kończy się na ścianie lub oknie i nie może dalej iść. To doprawdy okrutna właściwość ściany, że zatrzymuje chodzik.

Zu przyjmuje dość specyficzną pozycję w tym ruchu. Moje pierwsze i jak dotąd jedyne skojarzenie, gdy na nią patrzę, krąży wokół pensjonariuszek domu spokojnej starości. Przepraszam staruszki, ale co zrobić, sami zobaczcie, dlaczego:

http://youtu.be/6GF3jRnL4SM

Grunt, że jest zabawa i uśmiech na obliczu.

Sam chodzik – Vilac (swoją drogą, brzmi jak nazwa leku na coś złego) – to bardzo ładna rzecz, drewniana, kolorowa, stabilna i dobrze wykonana. Szczególnie dobrze się prezentuje na tle plastikowej konkurencji. Nie wiem, jaka jest relacja ceny do jakości, ponieważ Zu dostała go w prezencie, a nie wypada potem sprawdzać darczyńcy na ceneo. Ma kilka dodatkowych funkcji, czyli klocki, które można wpasowywać w odpowiednie otwory (i wpadać w kolejną rozpacz, gdy koło nie chce się przecisnąć przez trójkątną dziurę). Ma też odpowiednią – czyli dużą – masę, więc dziecko nie przewraca się w każdą stronę przy byle wahnięciu. Co prawda Zu parę razy zaliczyła z nim rzut na klepki bez asekuracji, ale trudno winić sprzęt – producent zapewne nie przewidział, że użytkownik może uznać, że chodzik powinien jeździć w bok. Nie jeździ w bok.

A tak wygląda w realu – solo i z użytkownikiem:

chodzik1chodzik  chodzik2 chodzik3

 

Konkluzja: polecam! Vilac ma sens.

Dlaczego podgrzewacz do butelek jest bez sensu

Pamiętam moment pierwszego samodzielnego karmienia Zu butelką. Był stres, co tu dużo mówić. Przeczytałem, że mleko powinno mieć 38 stopni. Chyba trzeba będzie termometr zanurzyć i mierzyć, przecież jest ryzyko, że się oparzy albo przeziębi. Pożyczyliśmy od znajomych podgrzewacz do butelek. Pomyślałem sobie, że jednak z cywilizacją człowiekowi raźniej – taki podgrzewacz tylko do prądu włączyć, a całą resztę to sam zrobi – podgrzeje, ustawi temperaturę i ją podtrzyma.

Użyłem go raz.

Czas to przy małym dziecku towar deficytowy, więc odruchowo staram się eliminować zbędne sytuacje. Co ma do tego podgrzewacz? Ma! Trzeba wyjąć go z pudła, włączyć do prądu, napełnić wodą, ustawić temperaturę, opróżnić, schować do pudła, znaleźć dla niego miejsce gdziekolwiek. Czas.

Taką samą funkcję pełni duży kubek na herbatę, który kiedys nabyłem w Coffee Heaven. Napełniam go gorącą wodą, wrzucam butelkę i po sprawie. A te 38 stopni? Wychodzę z założenia, że podobnie jak moja córka jestem człowiekiem i odczucia mam zbliżone, dlatego po wylaniu paru kropel na skórę jestem w stanie w miarę kompetentnie stwierdzić, czy nie grozi jej wypalenie podniebienia albo efekt Mentosa, czyli zamarznięcie.

Z G. ustaliliśmy, że się postawimy szalejącej konsumpcji i mamy zamiar wywalać z domu wszystko, co nie jest niezbędne do obsługi dziecka. Zobaczymy, czy sie uda. Najlepszym sojusznikiem w tej walce jest brak pokusy w postaci zapasu wolnej gotówki, którą można beztrosko puścić.

Podgrzewacz poszedł na pierwszy ogień. Zu wygląda na zadowoloną.

zu i butelka