Podróże Zu i Basi: w poszukiwaniu zaginionych księżniczek

IMG_7409

Od kiedy gramy w poszerzonym składzie, o odpoczynek trudno. To zdanie, pozostawione bez komentarza, skończyłoby się szybkim lewym prostym G. skierowanym na moje oblicze, dlatego dołączam komentarz: dwoje małych dzieci w domu to wyzwanie głównie dla mamy. Wiadomo – karmi, jest bliżej, zwłaszcza Basi. Na co dzień mi łatwiej odpocząć, dlatego raz na jakiś czas staram się zabrać dzieci gdziekolwiek, aby zostawić dom w stanie przyjemnej ciszy i harmonii, do której dostosowuje się nawet pies Kozak stwarzając tym samym optymalne warunki do fizycznej i psychicznej regeneracji mojej żony.

Zawsze w takiej sytuacji robię szybki brainstorming zastanawiając się, co zrobić. Można zastosować wariant standardowy, czyli zabrać dzieci i orbitować wokół domu. Nudno. Można zastosować rozwiązanie zawsze entuzjastycznie przyjmowane przez Zu, czyli skok do pobliskiej kawiarni na dripa, soczek jabłkowy i naleśniki, koniecznie z jagodami tato. Już fajniej, ale ile można powielać ten sam scenariusz. Dlatego czasem organizuję eskapady w strony nam nieznane.

Wbrew pozorom nie trzeba szukać daleko – wokół Warszawy jest masa interesujących miejsc, które świetnie nadają się na jednodniowy wypad z bazy. Tym razem, korzystając z chwilowej fazy Zu na księżniczki w dowolnej formie, na celowniku znalazł się Zamek Książąt Mazowieckich w Czersku. A raczej to, co z niego zostało.

Odhaczyłem wyjazdową checklistę, spakowałem wszystkie gadżety Zu i Basi, jedzenie, picie i wszystkie rzeczy niezbędne dzieciom do przeżycia sam na sam z ojcem. Zapakowałem pasażerki do samochodu, potraktowałem Basię smoczkiem co zazwyczaj pomaga jej w szybkim tempie pogrążyć się w śnie i zaczęliśmy z Zu rozprawiać na temat możliwych scenariuszy. Uświadomiłem ją, że w zamkach mieszkają księżniczki, co rozwiało wszelkie wątpliwości co do celowości tej wycieczki. Od tej chwili Zu kilkanaście razy przypomniała mi, że jedziemy szukać księżniczek i czy na pewno o tym pamiętam. Uruchomiła swój wirtualny telefon i przeprowadziła kilka wirtualnych rozmów telefonicznych, uświadamiając obie babcie, O. i ciocię N, że właśnie wybiera się na wyprawę w poszukiwaniu księżniczek. Obie dziewczyny zafundowały sobie regeneracyjną drzemkę w drodze. Dojechaliśmy.

Zu nałożyła swój futrzany kubrak i słoneczne okulary (moja ulubiona, ekstrawagancka stylizacja), zapakowałem Basię w nosidło i ruszyliśmy w stronę zamku.

IMG_7408

Minęliśmy Pana Po Przejściach, który chwilowo trudnił się sprzedażą waty cukrowej („jak ma na imię ten wujek tato?”) i weszliśmy na dziedziniec, który był pełen postaci odzianych w stroje z epok dawnych, co bardzo zainteresowało Zu. Stanęła przed jedną z takich osób i zaczęła bez słowa się w nią wpatrywać, co zawsze wprowadza ludzi w dość zabawny stan lekkiego zakłopotania. Basia z kolei przyjęła strategię milczącego monitoringu otoczenia.

IMG_7329

Doszliśmy do jednej z baszt, okazało się, że jest otwarta – weszliśmy do środka. Od tej chwili pytanie „gdzie są księżniczki?” padło chyba dwadzieścia razy – jak widać, Zu spodziewała się spotkać ich tysiące, przy każdej ścianie, na każdym rogu i w każdym zakamarku. Zdałem sobie sprawę, że będę się musiał z tych księżniczek jakoś rozliczyć i wytłumaczyć Zu, dlaczego właściwie ich tam nie ma.

-Czy tu jest księżniczka tato?

-Wiesz co Zu, one dawno temu tu mieszkały, ale teraz już nie mieszkają.

-Dlaczego?

-Bo księżniczki już opuściły zamki.

-Jak to???

-Musisz sobie wyobrazić, że tu są. Wtedy będzie fajnie.

-A co to znaczy wyobrazić?

No i klops. Wytłumaczenie, czym jest wyobraźnia, chwilowo mnie przerosło. Na szczęście dotarliśmy właśnie do komnaty, która ewidentnie była kiedyś zamieszkiwana przez księżniczki. Było w niej wielkie łoże z czerwonym baldachimem. Zu bardzo się ożywiła. nawet Basia mruknęła z zainteresowaniem. Zu popatrzyła na łoże, podeszła do niego, usiadła na krawędzi i zaczęła ściągać buty. Na moje pytanie, co właściwie robi, odrzekła że  musi się położyć. W pierwszym odruchu próbowałem ją od realizacji tego planu odwieść, w końcu to trochę muzeum, może nie wolno dotykać i w ogóle. Zu była bardzo zdziwiona, w końcu skoro jest dostępne łóżko, a ona chce się do niego przymierzyć, to czemu nie? Wlazła więc pod baldachim, zostawiła buty elegancko ułożone przy łóżku, nakryła się czerwoną kołderką, ludzie wchodzili i wychodzili, a moja córka robiła za eksponat. Za nic nie mogłem jej spod tej mocno zakurzonej kołderki wydobyć.

IMG_7410

W końcu się udało. Zwiedziliśmy jeszcze kilka tajemniczych pomieszczeń, pogapiliśmy się trochę na widoczki przez okna na szczycie baszty, poleżeliśmy chwilę na trawie na dziedzińcu i zarządziliśmy odwrót. Zu przez kilka kolejnych dni przeżywała, że w zamkach nie ma już księżniczek. Stwierdziła jednak, że trzeba koniecznie zwiedzić inne zamki, bo kto wie, może w jednym z nich została jakaś jedna, zagubiona księżniczka, którą mogłaby sobie pooglądać, a najlepiej zawrzeć z nią bliską znajomość.

IMG_7333

Podróże Zu: Modlin

Najlepsze wypady to te, które dzieją się same, bez szerszego planu. Tak było dziś z Modlinem. Mieliśmy kurs na podwarszawskie lotnisko, założenie – pojechać, wysadzić przyjaciół, wrócić. Jednak sprzyjająca aura – 12 st. C i wściekłe słońce w styczniu – aż prosiła się o to, aby ją wykorzystać i zażyć nieco świeżego powietrza.

Lotnisko w Modlinie to, o ile pamiętam, historia seryjnych porażek, niedomagań, katastrof organizacyjnych i innych wpadek. Ma jednak jedną zaletę, która prawdopodobnie nigdy się nie zmieni – okolicę, czyli Twierdzę Modlin. Jadąc nad morze lub w stronę innych północnych lokalizacji, tysiąc razy przejeżdżałem tuż obok niej, jednak nigdy nie zatrzymałem się na rekonesans. Błąd! To doskonałe miejsce do wielogodzinnych spacerów z mikrusem. Dlatego po opuszczeniu terminala, nie pytając o zdanie Zu, ruszyłem prosto do twierdzy.

Modlin ma interesującą historię, o której warto poczytać. Twierdza powstała na początku XIX w. na rozkaz Napoleona I, po klęsce wojsk francuskich przeszła w ręce rosyjskie. Odegrała rolę w Powstaniu Listopadowym – skapitulowała jako przedostatni punkt oporu. Była rozbudowywana przez Rosjan, broniono się w niej podczas I i II Wojny Światowej. Niedawno AMW sprzedała ją prywatnemu inwestorowi – zobaczymy, co z nią zrobi. Często wieloletnia wojna nie jest w stanie narobić takich szkód w krajobrazie, jak wizje architektoniczne niektórych geniuszy, co widać, gdy wjeżdża się do Warszawy z jakiejkolwiek strony. Modlin szczęśliwie jest objęty nadzorem konserwatorskim, więc prawdopodobnie wiele zepsuć się nie da.

Jadąc po znakach dotarłem do blokowiska, które było miksem starych zabudowań fortyfikacyjnych i klocków mieszkalnych rodem z epoki, gdy tow. Edward raczył naród bananami z importu. Zatrzymałem się przy dwóch panach starszych, którzy spożywali piwo w pięknych okolicznościach przyrody. Zapytałem, jak jechać do twierdzy. Spojrzeli na mnie jak na osła i powiedzieli, że właśnie się w niej znajduję. Okazało się, że twierdza to gigantyczna, miejska struktura – fortyfikacje, koszary, zaplecze. Pojechałem nad samą rzekę, gdzie było dużo murów i mało ludzi.

zu modlin4

zu modlin3

Twierdza Modlin jest wspaniale położona – na skarpie, u zbiegu Wisły i Narwii, widoki zacne. Jest mocno zaniedbana i opuszczona, co jest – z punktu widzenia spacerowicza – dość fajne, bo mało ludzi, dziko i prawdziwie. Trzeba tylko uważać, bo jest masa miejsc niebezpiecznych – wąwozy, urwiska czy dziury w kładkach, których nikt nie zabezpieczył. Oczywiście te niebezpieczeństwa działały na Zu jak magnes – ilekroć puszczałem ją wolno, aby poznawała okolicę według własnego planu i zamiaru, znosiło ją w stronę koszar, które były osadzone za wąwozem. Swoją drogą, to podobno najdłuższy budynek w Europie – ma ponad 2 km.

modlin koszary

Gdy zgarniałem ją znad urwiska, wściekała się, wyrażając swój sprzeciw wobec bezczelnego ograniczania prawa mikrusa do swobodnego przemieszczania się. Podejmowała rozliczne próby złamania mojego oporu.

zu modlin

Gdy zorientowała się, że szanse są marne, zmieniła strategię i wybrała błoto. To fantastyczna atrakcja, bez względu na okoliczności. Błota w Modlinie jest sporo, zwłaszcza, że prowadzą tam teraz jakieś prace ziemne i po okolicy kursuje sporo koparek. Ja oglądałem budynki, Zu szukała mętnych bajorek i ładowała się w nie z uśmiechem na ustach. Starałem się wykazać refleksem i wyszarpywać ją z tych bagienek zanim przybrała barwy maskujące, jednak w końcu ja się na coś zapatrzyłem, ona wylądowała tam na dobre, mi się skończyła cierpliwość, wziąłem ją pod pachę i obraliśmy kurs na samochód. Zasnęła mi na rękach.

zu profil

Zjechałem nad samą rzekę, Zu spała w samochodzie, zwiesiła głowę w dół, jak stali bywalcy barów, którzy po ostatniej kolejce biją czołem w blat. Tkwiła w tej niekomfortowej pozycji przez kolejną godzinę.

zu śpi

Było słońce, było pięknie. Poodychaliśmy przez chwilę wiosennym powietrzem w środku zimy. Trzeba tam wrócić latem.

narew