Day off. U Prezesa

Tym razem, po raz pierwszy, nie będzie o dziecku. Ani o jednym, ani o drugim. Dzieci mają blogowy day off. Dlaczego? Ponieważ day off zaliczyłem ja.

Przez cały rok szukam pretekstu, aby ruszyć w Bieszczady. Wymyślam różne historie, aby przekonać G., że muszę tam pojechać. Dziesiątki mniej lub bardziej racjonalnych powodów. Swego czasu, w erze wczesnej kawalerki i braku zobowiązań, potrafiłem tam pojechać sześć, nawet osiem razy w roku. Mój rekord to pobyt, który trwał 8 godzin. Razem ze snem. Pokonanie tysiąca kilometrów po to, aby spędzić gdzieś osiem godzin wydaje się szczytem nonsensu, ale będę się upierał, że było warto. Te czasy bezpowrotnie minęły, pożegnałem się z nimi bez rozdzierającego żalu, raczej z sentymentem i planem powrotu tam z G., Zu i Basią, jak dzieci będą wystarczająco duże, aby pospacerować po górach i pojeździć konno. Ten plan ma jednak jeden zasadniczy mankament: to perspektywa lat. Długich lat. Dlatego raz na jakiś czas odzywa się we mnie głód tego miejsca, który ciężko zaspokoić.

panorama

Ostatnio pojawił się, jak co roku, konkretny powód. Trzeba było zawieźć w bieszczadzkie okolice kilka ważnych rzeczy i dostarczyć je ludziom, którzy tych rzeczy potrzebowali. Zgłosiłem się na ochotnika i ruszyliśmy. Wycieczka z kategorii niemal równie ekstremalnych, co wyżej wymieniona – tylko jedna noc – ale temat został podjęty bez wahania.

Ilekroć jeżdżę w tamte rejony, zawsze ląduję w jednym miejscu – w Chmielu, u Prezesa. Prezes to bieszczadzka legenda, człowiek, który siedzi tam od wielu lat, przeżył setki interesujących historii, którymi się czasem dzieli z gośćmi. Prowadzą wraz z Asią pensjonat, mają piękną stajnię pełną koni i grono miłośników w całej Polsce. Byłem tam dziesiątki razy, zawsze czuje się jak u siebie, zawsze jest ciepło i przyjaźnie. Zawsze przywożę tam zwyczajowy warszawski pośpiech, a wyjeżdżam z jedynym w swoim rodzaju chillem, owianym wszechobecnym zapachem koni. G. po powrocie goni mnie po domu żądając, abym natychmiast wyprał ubrania, bo śmierdzą. Mi tam nie śmierdzą. Lubię.

IMG_3525

Podobne miejsca mają jedną wspólną cechę – zatrzymują czas. On tam nie płynie, raczej wlecze się z wolna. Może dlatego warto tam się wybrać nawet na kilka godzin. Jest czas na wszystko – krótki odpoczynek, wieczorne dyskusje przy winie i dobrej muzyce, którą zawsze zarządza Asia, śniadania z widokiem na Smerek i połoninę. I konie, wokół których wszystko się tam kręci. Marny ze mnie jeździec, ale ilekroć tam jestem, nie mogę sobie odmówić. Siodłamy z Prezesem konie i ruszamy w góry pospacerować.

siodło

To dla mnie kwintesencja Bieszczad – konie, cisza (ponieważ jadąc konno jakoś głupio gadać w kółko), góry, przestrzeń. Wszystko, czego potrzeba, aby odpocząć i przywrócić naturze właściwe proporcje, które w mieście są kompletnie zaburzone. Nie jeżdżę zbyt często, więc po powrocie zad (mój, nie koński) trochę pobolewa, ale to nic przy skali frajdy, jakiej się doświadcza. Kilka razy brałem udział w rajdach końskich – wtedy rusza się na kilka dni w góry, śpi się koło konia na trawie modląc się, aby w nocy nie padało. Wieczorem popija się herbatę z ogniska i krupnik w półlitrówki, każdy robi to, na co ma ochotę, a i tak wszyscy lądują przy ogniu, nieśpiesznym opowiadaniu i wspólnym jedzeniu tego, co udało się przytaszczyć w końskich sakwach. Polecam. Bardzo.

smerek

Czy fajnie jest wyjechać czasem gdzieś bez dzieci? Fajnie. Nie jestem co prawda typem rodzica, który specjalnie często szuka pretekstu, aby zwiać z domu; czasem jednak warto, dla zachowania higieny psychicznej, wypuścić się na chwilę, aby nabrać dystansu i zrobić coś przyjemnego. Dobrze oczywiście uzgodnić to z szefostwem; na szczęście G. wydała przepustkę. Ona ma póki co ograniczone możliwości zrealizowania podobnego scenariusza, jednak jak Basia trochę podrośnie, odwdzięczę się, obiecuję to sobie i jej. Co prawda ilekroć wyjeżdżam, G. zwalają się na głowę nieoczekiwane scenariusze typu choroba dzieci / coś się psuje / inne, ma wtedy znacznie więcej pracy z ogarnianiem wszystkiego, niż plan przewidywał; traktuję to jako czytelny sygnał, abym nie nadużywał takich wypadów i nie narażał się na gniew G.

Wracając do Bieszczad – ciężko stamtąd wyjechać. Trochę boli.

Zdaję sobie sprawę, że ten wpis jest podejrzanie laurkowy; ale uwierzcie mi, nie przesadzam. Za wszystko ręczę, jak napisałem, tak jest. Pojedźcie i sprawdźcie sami.

onie

3, 2, 1 – start! Książka już dostępna w przedsprzedaży. Atak!

Zaczął się dla mnie gorący okres, jednocześnie obiecująca przygoda. Książka będzie miała oficjalną premierę 16 marca, jednak już można ją zamawiać w przedsprzedaży!

Gdzie? Tu:

Tata w Budowie na Empik.com – link do zamówień

Jeżeli macie ochotę na egzemplarz, zapraszam – zamawiajcie. Pokażmy Empikowi, że włączenie TwB do ich repertuaru było dobrym pomysłem, te pierwsze kliki są bardzo ważne! Wydawnictwo Albatros wraz z Empikiem przygotowały specjalną cenę dla tych, którzy zdecydują się na przedpremierowy zakup. Odbiory po 16.03.

Liczę na Was!

TwB zajawka książka

 

Tata w Budowie na papierze – news o nadchodzącej książce!

Z wielką, wręcz dziką radością mogę uchylić rąbka tajemnicy odnośnie książki, która już tuż, tuż. Otóż ilustracje do ‚Taty w Budowie’ zgodziła się zrobić Maria Apoleika, autorka Psich Sucharków, kultowej pozycji, od której uzależniło się już ponad 100.000 facebookowców. Rzecz znana i lubiana nie tylko przez właścicieli kozakopodobnych, psich stworzeń.

Odwiedźcie Psie Sucharki na FB –

Psie Sucharki

A poniżej kilka z wielu ilustracji stworzonych przez Marię na potrzeby mojej książki. No i jak..?

41 duzy albtros

7 duzy albatros

12 ALBATROS004

Zegar tyka, już niebawem więcej informacji na temat książki. Ekipa z Wydawnictwa Albatros pracuje na pełnych obrotach. Stay tuned:)