Woda

Dziecko + woda to temat, nomen omen, rzeka. Niemowlak zaczyna swój żywot w wodzie i moim zdaniem jest ona dla człowieka najbardziej naturalnym ze środowisk. Tłumaczę w ten sposób G. moją skłonność do spędzania w wannie 1/3 życia. Żona na razie nie kupuje tej teorii, ale się nie poddaję.

Wracając do niemowlaków, to ciekawe, że kąpanie dzieci to zazwyczaj męska działka, bez względu na stopień ogólnego zaangażowania samca w dziecięcy chów. Jeden przyczółek zdobyty, atakujemy dalej.

Gdy Zu zakończyła dziewięciomiesięczną kąpięl w brzuchu G., jej pierwszy kontakt z wodą miał miejsce za pośrednictwem położnych. Darła się jak wściekła, a ja obserwowałem. Podobnie, jak w przypadku ubierania, pielęgniarki stosowały szybkie, żołnierskie ruchy, nie przedłużając tej mordęgi ponad niezbędne minimum. Chciałem potraktować to jako wskazówkę do działania w warunkach domowych, jednak plan się posypał dość szybko. Żołnierskie ruchy charakteryzują się precyzją, a o nią ciężko, gdy ręce w stresie latają we wszystkie strony. Ale od początku.

Uznaliśmy z G., że aby uniknąć dodatkowych nerwów, należy się do pierwszej kąpieli przygotować metodycznie i sprzętowo. Wanienka, emolient, rozmaite specyfiki do pielęgnacji tego i owego, śpiochy. Temperatura – mimo, że był czerwiec, wytaszczyliśmy z garażu elektryczny kaloryfer, aby utrzymać warunki laboratoryjne. Wpatrywaliśmy się w specjalnie zamontowany na ścianie termometr debatując, czy to już, czy jeszcze nie. Zu była niespecjalnie zainteresowana sytuacją. W pierwszych dniach była zaangażowana wyłącznie w eksploatację zasobów naturalnych zgromadzonych poniżej ramion G.

Kąpiel była pierwszą okolicznością, która mogła wytrącić Zu ze stanu pełnego zaufania do naszych poczynań. Wkurzyła się, i wkurzała się przez pierwsze tygodnie. Sztywniała, płakała, gdy nawiązała kontakt wzrokowy – patrzyła z wyrzutem. Nie lubiła tego i wysyłała jasny komunikat, że sobie nie życzy. Myłem ją raz na 2 dni, po co męczyć dziecko co wieczór. Tygodnie mijały, wkurz przechodził w niechęć, niechęć w obojętność. Czułem się coraz pewniej.

Przełom nastąpił, gdy awansowała na dorosłego, czyli przeniosła się do naszej wanny. Zyskała przestrzeń i swobodę ruchu, która, z naszych obserwacji, ma decydujący wpływ na jej samopoczucie, również w innych sytuacjach. Dostała swój zestaw zabawek wodnych i uznała, że kąpiel jednak jest w porządku. Zaprzyjaźniła się z wodą i teraz nie chce wychodzić. Gdy chcę ją wytargać z wanny i pytam, czy wychodzimy, kręci głową i zwiewa jak najdalej od strefy zasięgu moich rąk. Następnie kładzie się na brzuchu tak, aby mnie nie widzieć i nieruchomieje. To sposób na skuteczny kamuflaż w rozumieniu niemowlaka. Wiadomo – Zu nie widzi mnie, więc ja nie widzę Zu. Gdy chwytam ją za pachy i wyciągam z wody, jest bardzo zawiedziona i zapewne zachodzi w głowę, jak ją znalazłem, skoro tak się ukryła.

Po kąpieli czas na serię czynności z listy kontrolnej. W pierwszych dniach wszelkie czynności wykonywaliśmy z wielką uwagą i precyzją, stosując się w pełni do zaleceń ze szkoły rodzenia. Z biegiem czasu wrzuciłem luz i przeszedłem do wariantu eko, w którym używałem mniej rzeczy i zazwyczaj o czymś zapominałem. Rutyna.

Leżenie na przewijaku jest średnio fascynującą czynnością, więc Zu czasem ogłasza strajk destrukcyjny. Wyrywa mi z rąk kremy i rzuca nimi o ścianę, wstaje, gdy chcę, aby leżała, leży i wierzga, gdy próbuje ją podnieść, a nierówna walka o założenie pieluchy wywołuje myśli samobójcze. Zazwyczaj jednak współpracuje, staram się ją wtedy rozbawiać, wymyślając absurdalne wierszyki, które deklamuję z pełną powagą. Wkręca się.

Finalne pojednanie z wodą nastąpiło, gdy Zu zetknęła się z morzem i jeziorem. Siedziała w wodzie, aż siniały jej usta. Wyciągaliśmy ją siłą. Nikt z nas nie chciał się podejmować tej misji, bo kończyło się to wielką awanturą. Każdy jej ruch, każdy wydany z siebie jęk jasno sygnalizował, że jesteśmy ludźmi bez serca, którzy jeszcze zapłacą za krzywdę niemowlaka.

zu w wodzie

Spacery z Zu – part 2

Im dziecko starsze, tym bardziej trzeba się na spacerach napocić. Mikrus, który dopiero co został włączony w obieg życia pośród innych ludzi, nie ma zbyt wiele do gadania. Wsadzą go do łóżeczka, to leży. Położą na macie – też leży. Wcisną do wózka – również. Niemowlak w gondoli może się bezpiecznie poruszać – nie ma zagrożenia, nie wypadnie. Komplikacje obsługowe zaczynają się, gdy gondolę zmienia się na spacerówkę, dla niewtajemniczonych – taki wózek, gdzie się siedzi, a nie leży.

IMG_1842

Dziecko wtedy widzi coś więcej, niż niebo. Skoro widzi, reaguje – zaczyna więc kreślić własne scenariusze zdarzeń pożądanych, niekoniecznie spójne ze scenariuszami dorosłego. I tak Zu, gdy zauważy coś interesującego, wskazuje palcem, po czym wijąc się, prężąc i wydając rozliczne odgłosy niezadowolenia, żąda uwolnienia z pasów. Spróbuj, nieszczęśniku, się postawić – klęska! Oczywiście w teorii władza wciąż jest, w końcu można dziecko odpiąć z pasów i wypuścić, lub nie. Spróbuj jednak nie wypuścić. Zmierz się z bezmiarem nieszczęścia, które niemowlak zaserwuje ci spojrzeniem pełnym krzywdy i wyrzutu. Jeżeli jednak pokierujesz się głosem miękkiego serca i uwolnisz mikrusa z pasów, postaw krzyżyk na planach spacerowych, które właśnie realizowałeś. Zu w takiej sytuacji wykorzystuje moją słabość do maksimum – nie ma najmniejszej szansy, aby pozwoliła ponownie zniewolić się pasami w wózku. Gdy jeszcze nie chodziła, było łatwiej – po pewnym czasie uznawała, że nie jest w stanie przemieścić się sama, więc po dogłębnej eksploracji miejsca, w którym została wyzwolona, szła na kompromis i dawała się ulokować w wózku najwyraźniej licząc, że kolejne miejsce, które wybiorę, będzie jeszcze ciekawsze.

Teraz, gdy jest samobieżna, stosuje wobec mnie zasadę ograniczonego zaufania i sama wybiera kierunek dalszej podróży. Niemowlak wie lepiej, wiadomo. To rodzi problemy i rozmaite sytuacje konfliktowe. Zu ma to szczęście, że w jej rozumie nie występuje pojęcie „obiektywnego ograniczenia”. Odbiera świat jako poligon nieustających eksperymentów w duchu „no risk, no fun”. Jeżeli uznaje, że jedynym słusznym kierunkiem ucieczki przed łapami ojca jest wielopasmowa arteria miejska, gna w jej stronę, a próby zmiany kierunku jej marszu odbiera jako niecny sabotaż i wyje niemiłosiernie.

Najgorsze, że w swych ucieczkach realizuje również strategię „no fear”, co w praktyce oznacza bieg ile sił w nogach w bliżej nieznanym kierunku bez opcji oglądania się za siebie. Czasem mam wrażenie, że gdyby nie rodzicielska interwencja, zatrzymałaby się trzy kilometry dalej i ze zdziwieniem stwierdziłaby, że nie ma ojca.

Najbardziej lubię spacery o spontanicznej marszrucie. Taki ostatnio przydarzył nam się w centrum i zakończył się dla mnie istotnym odkryciem. Trafiliśmy na Plac Piłsudskiego i okazało się, że jest to idealne miejsce dla Zu. Kilka hektarów płaskich, idealnych do biegania kamiennych płyt. Stawiałem ją na środku placu, puszczałem, obierała kierunek i dzida. Biegła, aż skończył się plac, po pewnym czasie ruszałem w pogoń, aby złapać ją zanim zacznie się wspinać na wartowników przy Grobie Nieznanego Żołnierza czy zwiedzać korytarze Victorii. I tak dwadzieścia, może trzydzieści razy. Maraton.

 Zu Victoria

Gdy zaczęło się ściemniać, włączyli listwę świetlną, która wprowadziła Zu w stan hipnozy.

zu neon 1 Zu neon

Zanim trafiliśmy na Plac, wywąchałem sytuację kryzysową w okolicach, gdzie plecy łączą się z kończynami dolnymi. Jest już chłodno, więc przewijanie dziecka na trawie średnio wchodzi w grę. Uruchomiłem wszystkie dostępne internety w telefonie i znalazłem mapę śródmiejskich lokali typu kids friendly. Zaparkowaliśmy wózek w Rucoli na Miodowej, gdzie przewinięcie Zu zachwiało gospodarką wodną mojego organizmu – wypociłem ze dwa litry. Przewijak mniejszy niż dziecko, Zu postanowiła odtańczyć sambę na leżąco, jedną ręką ją blokowałem aby nie spadła, drugą próbowałem zapobiec skażeniu całego pomieszczenia. Dostałem trzy kopniaki w twarz. Zu bawiła się tym lepiej, im ja silniej zieleniałem na twarzy. Tak niemowlak rozumie współpracę.

Po akcji zamówiłem coś dla niej (zupę z cukinii – zdrową) i dla mnie (pizzę – niezdrową). Zjedliśmy na odwrót, tak wybrał niemowlak.

Epilog:

Po sprintach po Placu Piłsudskiego wcześniej opisywany problem pojawił się ponownie – jak wiadomo, aktywność fizyczna korzystnie wpływa na pracę jelit. Samochód był blisko, musieliśmy odebrać G. w przeciągu 15 minut, więc nie było czasu na szukanie kolejnej knajpy. Kilka razy próbowałem przewinąć dziecko na kanapie w aucie – tragedia, dla mnie, dla Zu a przede wszystkim dla auta. Trzeba było podejść do zadania ze świeżym spojrzeniem. Otworzyłem bagażnik i stwierdziłem, że spełnia wszystkie kryteria przewijaka – stosowna powierzchnia, bandy z każdej strony, dziecko nie zwieje – bezpiecznie. Rzeczywiście – minuta i było po sprawie. Bonusem były spojrzenia przechodniów, gdy pakowałem niemowlaka do bagażnika, zwłaszcza, że akcja miała miejsce pod lokalem „Meta, seta, galareta”. Ale policja ani rzecznik praw dziecka nie interweniowali.