Rodzeństwo? Nie tak się umawialiśmy

Oczekiwanie na narodziny kolejnego dziecka wiąże się z wieloma wyzwaniami, których ciężar rozkłada się na wszystkich członków rodziny. Rodzice, widząc dwie kreski na teście ciążowym, muszą dokonać niezbędnych korekt w rozkładzie nadchodzących tygodni, miesięcy i lat. Gdy ciąża jest elementem wcześniej ustalonego planu, odpalają przygotowany zawczasu scenariusz, który oczekiwał w fazie uśpienia. Gdy te kreski to zaskoczenie i niespodzianka, pracy jest trochę więcej. Najpierw trzeba pożegnać się z częścią wizji, z którą zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić (ambicje zawodowe jeszcze parę lat muszą poczekać na opcję pełnego rozwinięcia skrzydeł, plany wyjazdów we dwoje również). Gdy uporaliśmy się z tym rozstaniem, czas na zbudowanie scenariusza nowej sytuacji. Czyli: jak utrzymać powiększoną rodzinę, jak pogodzić większe potrzeby finansowe z ograniczoną możliwością pracy (wolne zawody i freelance ujawniają swoje wady w takich przypadkach), jak ogarnąć logistykę, jak odreagowywać większe obciążenie itp. Pełna reorganizacja. Jednak nie tylko my, dorośli, musimy stawić czoła tej sytuacji. Rosnący brzuch oznacza równie rewolucyjną zmianę dla naszych narodzonych już wcześniej dzieci.

Gdy zbliżał się poród Basi, Zu miała 2 lata. Rozmawialiśmy z nią wiele razy, starając się przygotować ją na nową sytuację. Słuchała uważnie, nie protestowała. Czasem co prawda zdawało mi się, że większe znaczenie od moich ważnych słów ma dla niej konsystencja zupy pomidorowej czy też niedostateczna zawartość rodzynek w musli, jednak nie wytrąciło mnie to z ogólnie dobrego samopoczucia i nie obniżyło wysokiej rodzicielskiej samooceny. – Jesteśmy nieźli, dobrze to robimy, patrz G., jak jest spokojnie! – mówiłem, a moje ego rosło na myśl o tym, jak świadomym i przewidującym ojcem jestem. Szybko zwiędło, uschło wręcz, gdy konfrontacja z żywym niemowlakiem uświadomiła Zu, o co tak naprawdę chodzi. Była konkretna afera z kopaniem w ścianę i innymi atrakcjami. Opuściłem swoją strefę komfortu, spadając twarzą na beton. Nieoczekiwany zwrot akcji w takiej sytuacji każe podejmować natychmiastowe decyzje i zmieniać, uspokajać, za wszelką cenę zrobić coś, by zaradzić kryzysowi. Teraz, z perspektywy czasu i w kontekście przygotowania do zbliżonych okoliczności (Helena rodzi się lada moment, Basia ma 2 lata), patrzę na to inaczej.

Byłem kiedyś na warsztacie dla ojców, podczas którego jeden z uczestników powiedział dość prostą rzecz – aby zrozumieć dziecko, nie patrz na nie z góry. Klęknij, usiądź, zejdź na jego poziom, wyłącz myślenie dorosłego – wtedy łatwiej zobaczyć, co ono faktycznie czuje. Z tej perspektywy oczekiwanie rodzica, że po narodzinach kolejnego dziecka będzie miło, sielankowo i spokojnie jest absurdalne. Jak mogłem wcześniej być tak naiwny i lansować taki scenariusz…? Oczywiście, może się to zdarzyć, choć takie sytuacje są raczej wyjątkowe. Dlaczego? Ponieważ to gigantyczna zmiana, która z perspektywy starszego dziecka ociera się wręcz o zdradę. Przecież nie tak się umawialiśmy – ten czas, te emocje miały być dla mnie. Tylko. Kolejne dziecko dobrze się prezentuje w brzuchu. Gdy opowiadają o nim rodzice, ma to sens i brzmi niegroźnie. Nawet narodziny, pojawienie się go na świecie, nie są jeszcze tak trudne jak pierwsze uświadomienie, że trzeba się z nim w praktyce podzielić tym, co najważniejsze. A co jest najważniejsze? Emocje. Miłość. Gdy okazuje się, że nagle do gry wchodzi kolejny aktor z prawem do tej miłości, pojawia się problem i sporo niekontrolowanych reakcji.

Tekst napisany kilka dni przed narodzinami Heleny dla portalu omatkomagazyn.pl 

+1

Ile mieć dzieci? Nie wiadomo. Trudno to zaplanować. Nie ma optymalnych scenariuszy. Każde kolejne dziecko przynosi więcej wszystkiego: wrażeń, utrapień, miłości, zmęczenia. Powstaje koktajl nowych emocji zmieszanych z kolejnym poziomem zaawansowania wyzwań – energetycznych, logistycznych czy finansowych. Jak się w tym wszystkim odnaleźć, jak to zaplanować? Nie wiem. Jak już wspomniałem w jednym z wcześniejszych tekstów, nie jesteśmy mistrzami planowania. Myśląc o kolejnych latach, zastanawialiśmy się jednak, co dalej z projektem dziecko, co zdecydować. Mamy dwie córki, Zu i Basię. Jest fajnie, są razem, rodzina 2+2 – uznaliśmy, że to optimum, że stop, wystarczy, czas na realizację innych planów. Czyli zamykamy działalność prokreacyjną, tak, jest decyzja. Utwierdziliśmy się w przekonaniu, że jest słuszna i tego właśnie chcemy. Co w związku z tym? Dwa tygodnie później G. była w ciąży. Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu o swoich planach. Najwyraźniej tym razem uśmiał się konkretnie.

 

Czekamy więc na kolejne dziecko. W trakcie pierwszych miesięcy G. zapewniała, że jest inaczej niż wcześniej, co oznacza, że tym razem chłopak. Na 100%, mówię Ci, szaleje, wariuje, to facet! USG – drodzy państwo, nie widzę tu nic wystającego poza obrys ciała, na 90% dziewczyna. Kolejne USG – prawdopodobieństwo urosło do 99%. Więc sytuacja wygląda tak: w jednym narożniku ja, mężczyzna. W drugim – G, Zu, Basia, Helena (prawdopodobnie, choć giełda imion wciąż pracuje na najwyższych obrotach). A, jeszcze pies, który jest suką. 5:1. Albo mnie roztrzaskają hormonami, albo będą nosiły na rękach – takie dwa scenariusze pojawiają się, gdy relacjonuję sytuację znajomym. Zobaczymy.

 

Zu szaleje z radości, nie może się doczekać, w ramach współodczuwania miesiąc temu schowała swoją ukochaną maskotkę pod koszulkę i ją urodziła. Nadała jej/mu oryginalne, chociaż bezpłciowe imię „Dzidziuś”. Chodzi z tym swoim Dzidziusiem, karmi go, usypia w wózku, wychowuje, tłumaczy mu skomplikowaną rzeczywistość, opiekuje się nim. To dość niesamowite, jak sama uruchomiła w sobie mechanizmy adaptacyjne, to jej inicjatywa, my w zasadzie nie mamy tu pola do działania. A Basia? Ma dopiero 2 lata i choć już gada jak najęta, to pojawienie się w domu kolejnego dziecka jest póki co zbyt dużą abstrakcją, by mogła jakkolwiek to pojąć. Pewnie będzie podobnie jak z Zuzą, gdy mała się rodziła – wszystko fajnie, dopóki dziecko się nie pojawiło w domu. Potem – na szczęście krótkotrwały – armagedon, gdy okazało się że to nie maskotka, z którą można się pobawić, a żywa istota, która w dodatku ma nieskrępowany i uprzywilejowany dostęp do matki. Następnie sytuacja się uspokoiła, liczę na to, że tu będzie podobnie. Z czasem między Zu a Basią wytworzył się stan względnej harmonii, który trwa do dziś. Czasem jest lepiej, czasem gorzej, ale nie można narzekać. Może to kwestia niewielkiej różnicy wieku, nie wiem. Może powodem jest pogodne i często rozbrajające usposobienie Basi, której chyba nie da się nie lubić. Ich relacja wciąż się rozwija i wzmacnia. Czasem wykonują względem siebie spontaniczne gesty miłości i przywiązania. Nie chcę przesładzać, jednak gdy patrzy się na nagły odruch Zu, która zaczyna szukać po domu Baśki tylko po to, aby ją bezinteresownie przytulić, to łza się człowiekowi w oku kręci. Podobnie z małą, czasem budzi się, podnosi głowę z niepokojem, rozgląda się i woła siostrę, bo tego kontaktu najbardziej w tej chwili potrzebuje. Oczywiście, życie to nie laurka, zwłaszcza życie z dziećmi. Zdarza się, że drą koty niemiłosiernie, z setki zabawek właśnie ta jedna jest w tym momencie potrzebna jednej i drugiej, Basia zwija Zu jej majtki, z kolei Zu prywatyzuje spinki do włosów Baśki i tak w nieskończoność. Gdy jedna ma kryzys, druga często załapuje ten klimat, synchronizują się w marudzeniu i jęczeniu, co doprowadza mnie do białej gorączki. Czasem jednak scenariusz jest inny. Ostatnio, gdy Basia dała mi strasznie popalić, wkurzyłem się na nią poważnie, skończyła mi się cierpliwość, zacząłem bez sensu podnosić głos, zamiast szukać rozwiązania, skupiłem się raczej na ekspresji mojej frustracji, co jest zazwyczaj gwoździem do trumny i prowadzi tylko do eskalacji konfliktu. Zu stała sobie z boku, patrzyła na to, po czym podeszła do Basi, objęła ją, zaczęła do niej mówić słowami, których ja sam używam, gdy próbuję ją uspokoić. Przejrzałem się w tej sytuacji i wszystko ze mnie zeszło w minutę. Czterolatka pokazała mi, co należy zrobić, zachowała się przytomniej, niż ja. Smutne (autorefleksja) i budujące (empatia, którą spontanicznie pokazała Zu). Kochają się bardzo te nasze dziewczyny i to widać niemal na każdym kroku, to największa nagroda za wszystkie trudy i frustracje, jakich doświadczamy, wychowując je.

 

Cóż, czekamy, aż urodzi się Helena. Będzie się działo. Trochę przeraża ta cyfra – 3. Choćby dlatego, że mamy tylko po dwie ręce. O logistyce wciąż nie myślę za dużo, bo czasem już teraz mnie przerasta. Podobnie o rozdziale czasu praca/dom, spaniu, zmęczeniu i tak dalej. Z dziećmi chyba jest tak, że zbyt intensywne przygotowanie teoretyczne nie ma sensu. Trzeba skoczyć na główkę, woda w basenie jest, jakoś wypłyniemy i damy radę.

Tekst ukazał się na portalu omatkomagazyn.pl

Bat na lenia

Moja trzyletnia już obserwacja sposobu, w jaki pojawienie się dzieci zmienia rzeczywistość osobnika dorosłego, obfituje w rozmaite wnioski. Ostatnio przywiało do mnie kolejny. Dzieci bezlitośnie punktują wszelkie przejawy lenistwa, do którego przywykłem w życiu przed dziećmi i które tak czasem uwielbiałem. Nie tolerują go i leczą nas z tej przypadłości z wściekłą determinacją.

Jest to szczególnie wyraźnie widoczne, gdy zostaję w domu sam z dziećmi. Dlaczego? Gdy rodzina w komplecie, a człowiek notuje spadek formy, stosując komunikację wprost lub używając nieco zakamuflowanego przekazu i rozmaitych tricków można przerzucić ciężar opieki nad dziećmi na żonę. Żona co prawda nie zawsze się daje, jednak jakieś prawdopodobieństwo sukcesu jest. Gorzej, gdy zostaję sam na sam z dwoma mikrusami, od razu po powrocie z pracy, po średnio przespanej nocy, bez formy i kondycji. Wtedy wyjścia są dwa – zmobilizować się i wykrzesać z siebie nieco energii, aby aktywnie spędzić czas z dziećmi (wskazane) lub zaplanować czynności tak, aby przejść w stan stand by, niskie zużycie energii lub całkowite uśpienie (mniej wskazane). W takiej sytuacji używam wszelkich dostępnych zasobów resztek inteligencji, aby skłonić je do samodzielnej zabawy i wzajemnej interakcji, podczas której mój udział ogranicza się do biernego monitoringu z pozycji horyzontalnej. Mało to ambitne, ale czasem inaczej się nie da. Z przykrością (dla mojej regeneracji) i radością (z punktu widzenia rozwoju relacji ojciec-dzieci) stwierdzam, że ten stan jest raczej idylliczną wizją i marzeniem chwili niż realną, regularną praktyką. Otóż, jak się okazuje, dzieci nie tolerują lenistwa. Nie mogą patrzeć na bezczynność, nie znoszą widoku bezwładnego cielska zalegającego na sofie z półprzymkniętymi oczami. Natychmiast porzucają wszystkie przygotowane przez mnie układanki, książeczki i zajmowacze czasu i domagają się, abym się spionizował i należycie wypełnił swoje obowiązki. Wtedy pojękując wstaję, rozglądam się po pokoju szukając brakującej energii i dołączam do dzieci. Co ciekawe, gdy zamiast położyć się na kanapie od razu po powrocie do domu ruszam do wykonywania obowiązków domowych, przykładowo ogarniając kuchnię, salon, zmywając, porządkując, przeglądając Kozaka na okoliczność posiadania kleszczy, składając pranie, wieszając pranie – patrzą zaciekawione, zwłaszcza Basia. Obserwuje każdy ruch siedząc w miejscu, czasem podejdzie bliżej, aby dokonać szczegółowego oglądu owoców moich działań. Jest zainteresowana, bo coś się dzieje. Gdy tylko podejmę nieśmiałą próbę odpoczynku, natychmiast pojawia się zestaw standardowych aktywności protestacyjnych – buczenie, machanie kończynami, w przypadku braku reakcji – wrzask, będący formą ultimatum. Poddaję się szybko, walka nie ma sensu, wszak ciężko wytłumaczyć niemowlakowi, że prawo do zalegnięcia na kanapie należy do katalogu podstawowych praw człowieka. Trzeba zaspokoić potrzebę, czyli aktywnie poświęcić dziecku uwagę lub wrócić do wykonywania czynności, które będą dla dziecka ciekawe. Konkluzja – dzieci wpływają na znaczący wzrost naszej efektywności i redukcję czasu zmarnowanego. Niemowlaki powinny zasiedlać biura Mordoru – wskaźniki wydajności w korporacjach wzrosłyby znacząco.

Ostatnio, będąc w ostrej desperacji – doświadczyłem wielkiej kumulacji braku snu, czasu na odpoczynek i energii – położyłem się koło moich córek na podłodze licząc, że jedna ręka wystarczy, aby się z nimi pobawić i ułożyć coś z klocków. W tym czasie reszta ciała miała oddać się odpoczynkowi. System działał tylko przez chwilę, po kilku minutach zasnąłem. Równie szybko obudziłem się po ciosie, który wymierzyła mi Basia drewnianą zabawką. Jak widać, tak też się nie da.

Muszę popracować nad planem dnia tak, aby regenerować się kiedy indziej. Wtedy będzie więcej energii i mniej dylematów, czy zabrać córki na spacer do lasu i rzucać patyki Kozakowi tarzając się przy okazji w trawie, czy też wymyślać kolejne sposoby, jak zalec bez życia w domu tak, aby nie zostać natychmiast ukaranym przez młode pokolenie.

Tylko jak?

IMG_7687

 

Nadchodząca premiera w Teatrze Kana – Projekt: Ojciec | Teksty TwB w scenariuszu!

Szczeciński Teatr Kana jest na ostatniej prostej etapu przygotowań do premiery nowej sztuki – Projekt: Ojciec. W scenariuszu znalazły się również teksty z książki Tata w Budowie! Jest radość, co tu dużo mówić.

Kilka słów opisu:

Projekt: OJCIEC” to tytuł naszego spektaklu teatralnego. Chcemy w nim opowiedzieć o tym, jak wygląda doświadczenie rodzicielstwa z perspektywy ojców. Scenariusz będzie kompilacją tekstów ojców, którzy piszą blogi i książki na temat ojcostwa oraz autorskich tekstów aktorów – ojców biorących udział w spektaklu.

1. W spektaklu „Projekt: OJCIEC” chcemy opowiedzieć o tym:

  • Jak młodzi mężczyźni odnajdują się dzisiaj w roli ojców?
  • Co daje im doświadczenie ojcostwa?
  • Czy i w czym różnią się od swoich partnerek w podejściu do wychowywania dzieci?
  • Czy udaje im się godzić obowiązki rodzicielskie z zarabianiem na utrzymanie rodziny?

2. Chcemy się przyjrzeć temu jakie są oczekiwania wobec ojców (ze strony ich rodzin i społeczeństwa) i czy ojcowie są w stanie im sprostać.

3. Chcemy też poruszyć temat praw ojca:

  • Czy są sytuacje, w których ojcowie są traktowani inaczej niż matki?
  • Czy państwo wspiera ojców w realizowaniu ich obowiązków rodzicielskich?

Premiera 30.09.2016

Pełny opis projektu na wspieram.to | Projekt: Ojciec

Strona Teatru Kana

kana

Polskie Radio – Czwórka

Dziś z samego rana skorzystałem z zaproszenia Katarzyny Dydo i Kariny Terzoni i zajrzałem do radiowej Czwórki. Wraz z Magdą Grzebyk (Krytyka Kulinarna) rozmawialiśmy o dzieciach w przestrzeni publicznej i związanych z tym licznych kontrowersjach.

Atmosfera 10/10, niezmiennie twierdzę, że radio ma w sobie coś magicznego.

http://www.polskieradio.pl/10/3939/Artykul/1629837,Dziecko-w-przestrzeni-publicznej-Standard-czy-problem

 

polskie-radio-czworka