Karmienie niemowlaka, czyli porzuć nadzieję na czyste odzienie

Małe dziecko charakteryzuje się tym, że wszelkie reguły współżycia społecznego ma w głębokim poważaniu. To potwierdzenie zasady, w imię której ignorancja jest czasem zbawienna. Czego nie wiesz, to cię nie stresuje i głowy nie zawraca.

Duży człowiek wie, że jedząc wypada zachować się stosownie, to jest nie wydawać z siebie niepokojących odgłosów, nie dystrybuować pokarmu w najbliższym otoczeniu, szanować pracę swoją lub innych, w tym wypadku dotyczącą prania i prasowania ubrań. Mały człowiek tego nie wie i dobrze mu z tą niewiedzą.

Przez pierwsze sześć miesięcy Zu żywiła się wyłącznie za pomocą mamy, czyli same plusy – to wariant mało obciążający budżet domowy, żywność jest dostępna w odpowiedniej temperaturze i formie podania 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu – all inclusive. Trzeba odbijać po karmieniu, czyli sprawnym ruchem wrzucić niemowlaka na ramię, czekać na odpowiedni sygnał dźwiękowy, odłożyć. Ta czynność kończy się nieraz wylewką na odzieniu, o czym była mowa w jednym z pierwszych wpisów. Ale nic to. Kłopoty zaczynają się później.

Jak Zu skończyła pół roku, zaczęła jeść inne rzeczy. Jakieś kasze, zmiksowane warzywa i inne, zdecydowanie nieapetyczne z mojej perspektywy specyfiki. Zaczęła również używać rąk, taka koncepcja, aby dziecko od najmłodszych lat próbowało czasem samo się karmić, ucząc się w ten sposób. Tu zaczął się chaos, latająca marchewka, brokuł niczym Sokół Millenium nadlatujący nagle w stronę wpatrzonych w Zu oczu ojca, fasolka, której resztki odnajdowałem po kilku godzinach podczas przewijania. Wszystko wszędzie. Pół biedy, jak dzieje się to w domu – można wysłać psa, który zagospodaruje pozostałości. Gorzej, gdy czasem ludzie wpadają na pomysł, aby karmić w ten sposób dziecko w tzw. miejscu publicznym. Prowadzę restaurację, wiem o czym mówię.

Efektywność samokarmienia- jakieś 30%, reszta jedzenia lata wokół. Ale Zu szczęśliwa.

Popisowy numer Zu to szybki cios w miskę. Gdy ma już dość jedzenia, a ja w porę nie zareaguję, spotyka mnie zasłużona kara. Nie wiem po co, ale gdy widzę, że dalsze karmienie nie ma sensu, coś mnie kusi aby jeszcze chociaż jedną łyżkę, tak na koniec. Takie bezsensowne wciskanie jedzenia to chyba powszechny nawyk. Zu słusznie stwierdza, że swe nasycenie musi mi zakomunikować w sposób niebudzący dalszych wątpliwości, więc szybkim lewym lub prawym prostym uderza w miskę, w której wciąż są buraki lub inne coś. To coś eksploduje, rozbryzguje się, przylepia do wszystkiego – mnie, jej, szafki, lustra, podłogi, psa, jednocześnie zapewniając Zu doskonałą rozrywkę – akcja jest dynamiczna, dużo się dzieje, jest kolorowo, są emocje. Głównie moje, gdy ze wszystkich sił staram się powstrzymać od niecenzuralnego wrzasku, który w komiksach byłby opisany za pomocą trupich główek, błyskawic i wykrzykników.

zu burak

 P.S. G., Zu i tata jadą na zasłużony wywczas nabrać sił. Tata w budowie uaktywni się za 2 tygodnie. Adios.

Reklama

Dlaczego podgrzewacz do butelek jest bez sensu

Pamiętam moment pierwszego samodzielnego karmienia Zu butelką. Był stres, co tu dużo mówić. Przeczytałem, że mleko powinno mieć 38 stopni. Chyba trzeba będzie termometr zanurzyć i mierzyć, przecież jest ryzyko, że się oparzy albo przeziębi. Pożyczyliśmy od znajomych podgrzewacz do butelek. Pomyślałem sobie, że jednak z cywilizacją człowiekowi raźniej – taki podgrzewacz tylko do prądu włączyć, a całą resztę to sam zrobi – podgrzeje, ustawi temperaturę i ją podtrzyma.

Użyłem go raz.

Czas to przy małym dziecku towar deficytowy, więc odruchowo staram się eliminować zbędne sytuacje. Co ma do tego podgrzewacz? Ma! Trzeba wyjąć go z pudła, włączyć do prądu, napełnić wodą, ustawić temperaturę, opróżnić, schować do pudła, znaleźć dla niego miejsce gdziekolwiek. Czas.

Taką samą funkcję pełni duży kubek na herbatę, który kiedys nabyłem w Coffee Heaven. Napełniam go gorącą wodą, wrzucam butelkę i po sprawie. A te 38 stopni? Wychodzę z założenia, że podobnie jak moja córka jestem człowiekiem i odczucia mam zbliżone, dlatego po wylaniu paru kropel na skórę jestem w stanie w miarę kompetentnie stwierdzić, czy nie grozi jej wypalenie podniebienia albo efekt Mentosa, czyli zamarznięcie.

Z G. ustaliliśmy, że się postawimy szalejącej konsumpcji i mamy zamiar wywalać z domu wszystko, co nie jest niezbędne do obsługi dziecka. Zobaczymy, czy sie uda. Najlepszym sojusznikiem w tej walce jest brak pokusy w postaci zapasu wolnej gotówki, którą można beztrosko puścić.

Podgrzewacz poszedł na pierwszy ogień. Zu wygląda na zadowoloną.

zu i butelka

Niespodzianki, czyli co można znaleźć w odzieniu

Duża przyjemność to wyjść z dzieckiem na miasto będąc młodym ojcem. Co tu dużo mówić – jest duma, że można tak samodzielnie, że człowiek daje radę. Jak się doda odrobinę próżności („ogarniam tą jakże skomplikowaną sytuację”) efektem jest pełna satysfakcja i czoło w górze. Życie jednak nie lubi kozaków. Ostatnio będąc w Krakowie tak się właśnie upajałem tą swoją samowystarczalnością. Podczas, gdy G. była na zajęciach, my z Zu szaleliśmy po Krakowie, od kawiarni do kawiarni przez Mocak, Kazimierz, Błonia. Zu wcinała z butelki jak w zegarku, co 3 godziny, po karmieniu rytualne odbicie, do wózka i dalej. W kazimierskich knajpach już nas znają.

na blogaNa pewnym etapie naszej wyprawy otoczyła mnie niepokojąca woń. W dodatku mała zrobiła się jakaś marudna. Wącham ją – w normie. Wącham siebie – też (myślałem, że może na czymś niefajnym usiadłem, nie wiem). But lewy, but prawy, nic. Gdzie się nie ruszę, ten zapach wciąż wbija mi się w nos. Śledztwo, jak to mawiają specjaliści, utknęło w martwym punkcie. Uznałem, że to jeden z kolejnych moich omamów.

Zagadka rozwiązała się wraz z postępującym ochłodzeniem. Wracaliśmy z Błoni na Kazimierz, zawiało więc zapakowałem Zu w kokon a sam szybkim ruchem narzuciłem kaptur na głowę. Na moim czole wylądowała jego nieoczekiwana zawartość w postaci treści żołądka mojej córki sprzed kilku godzin. Zła wiadomość – źle się funkcjonuje z wymiotem na czole w środku obcego miasta bez dostępu do łazienki. Dobra informacja – nie mam omamów. Zu była marudna, ponieważ chwycił ja głód po tym, jak zwróciła wszystko wprost w moją garderobę. I wszystko jasne.